Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/106

Ta strona została przepisana.

tnośé małżonka nie oburzała jej tak, jak w tej chwili. Obudzić go? Po co? Mówić mu o synu, o tem co mu grozi?
Wie dobrze, że jej nie uwierzy, nie odwróci nawet w inną stronę olbrzymiego grzbietu, pod którym jest ukrytym, jak żółw pod swoją tarczą. Przez chwilę chciała go bić, drapać, obudzić go z tego snu samoluba, krzycząc:
— Leonardzie, twoje archiwa się palą! — myśl o archiwach przemknęła jej przez głowę! o mało nie wyskoczyła z łóżka. Już ma swoje dwadzieścia tysięcy.
Znajdzie je na górze, w szafie z papierami... Że też dotąd nie przyszło jej to do głowy. Do samego świtu, do ostatniego błysku nocnej lamki, myślała o swym zamiarze, leżąc nieruchoma, spokojna, z otwartemi oczyma, ze złodziejskiem spojrzeniem.
Ubrawszy się od samego rana, cały dzień chodziła po mieszkaniu, śledząc ruchy męża, który miał wyjść, potem zmienił zamiar i rozgatunkowywał swoje papiery do samego śniadania. Profesor chodził ciągle ze swego pokoju do kąta, nosił papiery, nucił sobie z zadowoleniem, zbyt gruboskóry, aby odczuć niepokój nerwowy, który dawał się czuć w całym domu. Pisał ze zwykłym spokojem, przy śniadaniu był bardzo rozmowmy, opowiadał idiotyczne anegdotki, które żona umiała na pamięć, jadł ulubiony ser,