Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/116

Ta strona została przepisana.

stępną pieszczotliwością kobiety, która przed chwilą spłatała ci figla, ale życzy sobie nadal w przyjaźni pozostać.
Paweł odpowiedział ruchem nieokreślonym, pełnym godności. Wszystko mu było jedno czy okna będą podniesione, czy spuszczone. Cała złocista i różowa, pod długim wdowim welonem, do którego powracała w dnie cmentarne, księżna była jakaś nierada, byłaby wolała wyrzuty. Była tak okrutną względem tego młodego człowieka, o wiele okrutniejszą, niestety! niż on sądził.... I z ręką łagodnie położoną na dłoni Pawła, spytała: — Masz pan żal do mnie? — On? ani trochę. Za cóż miałby żal do niej?
Za to, że nie wstąpiła do niego... Prawda, że obiecała.... potem, w ostatniej chwili... Nie sądziła, żeby mu to było przykrem.
— I bardzo jest przykrem.
Oh! ci ludzie chłodni, ci ludzie powściągliwi w pozorach, kiedy się zdradzą z uczuciem, bodaj w jednem słowie, jakiejże wagi to słowo nabiera dla kobiecego serca! Ona wtedy doznaje prawie takiego wstrząśnienia, jakby widziała we łzach oficera w mundurze.
— Nie, nie, proszę pana, niech się pan nie martwi z mego powodu... niech mi pan powie, że się pan nie gniewa....
Mówiąc, pochylała się do niego, zrzucając i gniotąc kwiaty, bezpieczna w sąsiedztwie pary