Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/118

Ta strona została przepisana.

Pani de Rosen myślała: Jak on mnie kocha, jaki on miły! Tamten miał niezawodnie wygląd więcej pański, ale o ileż z tym byłoby przyjemniej! A! życie najszczęśliwsze, jest zawsze ucztą niezupełną.
Zbliżali się do cmentarza. Z obu stron żwirówki, budy rzeźbiarzy pełne były twardych białości, płyt, posągów, krzyżów, pomieszanych ze złotą barwą nieśmiertelników, czarnym dżetem wieńców i wotów.
— A Védrine?... ten jego posąg?... na czemże stanie? — zapytał Paweł, tonem człowieka, który chce mówić tylko o interesach.
— Ależ bo... i rozżalona urwała: — Ah! mój Boże! znowu pana zmartwię.
— Mnie?... Jakim sposobem?
— Wczoraj raz jeszcze chodzili oglądać posąg, zanim miał być posłany do odlewu. Już za pierwszą bytnością, księżniczka była źle usposobiona, nie tyle jeszcze przez pracę Védrina, zaledwie zauważoną, co przez tę dziwaczną pracownię, wśród której rosły drzewa, a jaszczurki i stonogi biegały po ścianach; na około ruiny, sufity zawalone, od których czuć dotąd było pożarem i rewolucyą. Ale za drugim razem, biedna kobieta powróciła chora.
— Okropność! okropność! moja droga — wypowiadała tegoż wieczoru, prawdziwe swoje wrażenia, pani Astier, bo nie śmiała tego powiedzieć Pawłowi, wiedząc o jego przyjaźni z rzeźbiarzem