Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/121

Ta strona została przepisana.

nie sami, w krętej alei. Ta uprzejmość nie rozmarszczyła Pawła, a ponieważ włożył był sobie na ramię, które miał wolne, kilka kręgów fiołków, nieśmiertelników i bzu perskiego, złość jego przeciw umarłemu jeszcze bardziej wzrosła. Myślał z wściekłością:
— Zapłacisz mi za to!
Ona przeciwnie, czuła się wyjątkowo szczęśliwą, rozpromienioną tym egoizmem życia i zdrowia, który uczuwamy w miejscach obumarłych. Być może, że upajało ją gorąco dzienne, woń kwiatów, pomieszana z zapachem cisów i bukszpanów, wyziewy ziemi rozpościerające się w słońcu, a także inny odór przykry, mdły, przenikający, znany jej dobrze, ale który dziś nie budził w niej zwykłego wstrętu.
Nagle zadrżała. Młody człowiek pochwycił nagle jej rękę, którą miał wspartą na swojem ramieniu i ściskał tę biedną rączkę bezsilną, nie mającą odwagi usunąć się, obejmował, jak gdyby była całem ciałem kobiety. Próbował rozsunąć drobne palce, żeby je skrzyżować ze swojemi, wejść wewnątrz, posiąść ją całą; ale ręka stawiała opór, kurczyła się pod rękawiczką: „Nie nie!“ a tymczasem szli ciągle, jedno obok drugiego, nie patrząc na siebie, bardzo wzruszeni, bo wszystko jest względne w rozkoszy i opór wywołuje pragnienie. Wreszcie oddała się, otworzyła się, ta malutka, ściśnięta ręka i palce ich zahaczyły się o siebie, tak silnie, że rękawiczki pękały; była