Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/125

Ta strona została przepisana.

żnа chciała go zawołać, gdy nagle niebo się zachmurzyło i gęste krople deszczu zabrzęczały po oszklonej kopule.
— Panie Pawle!... panie Pawle!.... — wołała księżna.
Paweł siedział nieruchomy na stopniach pomnika, znosił cierpliwie deszcz i na wezwanie odpowiedział przeczącym ruchem głowy.
— Ale wejdź że pan!
Opierał się potem nagle szepnął:
— Nie... niechcę.... pani jeszcze zbyt go kochasz!...
— Ale chodź pan!...
Pociągnęła go za rękę ku drzwiom kaplicy, lecz krople deszczu padając w kałużę, obryzgiwały ich wodą, cofnęli się pomału do samego sarkofagu i stojąc blizko siebie, spoglądali na leżący przed nimi stary gród umarłych, na szarzejące wśród mgły posągi, kaplice i grobowce. Nie było słychać ani śpiewu ptaków, ani hałasu pracujących robotników, tylko nieprzerwany, jednostajny szmer deszczu i rozmowę dwóch kamieniarzy, którzy schroniwszy się do jednej z kaplic, opowiadali sobie wzajemnie o przykrościach swej ciężkiej pracy.
Wśród gorąca, które zwykle bywa wewnątrz budynku, gdy deszcz pada na dworze, tem silniej dawała się czuć woń kwiatów. Księżna podniosła woalkę; robiło się jej słabo, usta miała suche, jak przed chwilą gdy szła aleją.