Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/131

Ta strona została przepisana.

nieni, rozmawiający głośno, z oczami jeszcze załzawionemi od niedawnego śmiechu!
— Ten Pailleron! — co to za dowcip!
— A jak Danjou, trafnie mu odpowiedział.
Ja trzymam się ramienia Astier Réhu i między Nieśmiertelnymi wyglądam tak, jak gdybym do ich grona należał.
Nareszcie gromadki się rozdzielają, żegnamy się na rogu ulicy słowami:
— Do czwartku!
Powracam na ulicę de Beaune, wciąż towarzysząc mistrzowi, który zachęca mię, ośmiela, radzi pewien powodzenia, powiada ze szczerym swym śmiechem:
— Patrz na mnie, Freydet, gdy ztamtąd wychodzę, czuję się o dwadzieścia lat młodszym.
Rzeczywiście, zaczynam wierzyć, że Instytut ich odmładza. Gdzie znaleźć starca, tak rzeźkiego, jak Jan Réhu, którego dziewięćdziesiątą ósmą rocznicę urodzin, obchodziliśmy wczoraj w restauracyi Voisin. Ta uczta, to pomysł Gavaux. Kosztuje mię wprawdzie pięćdziesiąt luidorów, ale mogę przynajmniej teraz wiedzieć, jaką liczbą przyjaciół rozporządzam.
Przy stole siedziało nas dwudziestu pięciu; prócz Gavaux, Picheral i mnie, sami akademicy, z tych siedmnastu lub ośmnastu mam już zjednajnych, pozostali niepewni, lecz przychylni. Obiad podany był bardzo starannie, rozmawiano dużo.