Było widocznie sądzone, że Loisillon będzie miał wszelkie powodzenia, że nawet umrze w porę. W tydzień później, wszystkie salony zamknięte, Paryż rozproszony, Izby, Instytut na wakacyach i niktby nie szedł za pogrzebowym orszakiem, oprócz delegowanych lub sekretarzy licznych towarzystw, do których zmarły należał. Ale, przemyślny nawet po śmierci, Loisillon wybrał się w samą porę, w wigilię Wielkiej nagrody, w tydzień bezbarwny, nieodznaczony ani zbrodnią, ani pojedynkiem, ani sławnym procesem, ani politycznym wypadkiem, w tydzień, w którym rozgłośny pogrzeb dożywotniego sekretarza, musiał stać się główną dla Paryża rozrywką.
O południu miała się odbyć msza żałobna, a znacznie wcześniej przed naznaczoną godziną, niezmierzone tłumy napływały wokół Saint-Germain des-Près; przejazd wzbroniony, gdyż jedynie powozy zaproszonych miały prawo zajeżdżać na plac, otoczony zwartym łańcuchem policyantów, ustawionych w odstępach, na wzór strzelców.