Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/146

Ta strona została przepisana.

Z wąsami zgolonemi, wyczesaną czupryną, poczciwą swą twarzą, czerwonawo-brunatną, rozkwitającą pośród siwiejących faworytów, poeta prostował swoją malutką figurkę ze sztywnością ceremonialną.
Védrine zadniał się:
— Ah! rozumiem. To dla książąt, dla Chantilly Więc tobie zawsze chce się Akademii?... Ależ spojrzyj na tę maskaradę!
W słońcu, na szerokiej, okolonej przestrzeni, szkaradne wrażenie sprawiali, postępujący za karawanem członkowie Instytutu, jakby na złość wybrani śmieszni starcy, brzydsi jeszcze w tym mundurze, narysowanym przez Dawida, składającym się z fraka w zielone hafty, kapelusza francuzkiego i galowej szpady, której pochwa tłukła się o niekształtne ich nogi, niezawodnie przewidziane przez Dawida.
Przodem szedł Gazan, kapelusz skrzywiony na niekształtnej czaszce, zielony kolor fraka uwydatniał ziemistą cerę jego nalanej tłuszczem, obrzękłej twarzy. Obok niego ponury, długi Laniboire, z fioletowemi centkami na czerwonej twarzy, z wykrzywionemi ustami prześladowanego fatalizmem paralityka, ukrywał swoje palmy pod płaszczem zbyt krótkim, z pod którego wyglądały poły fraka i sterczał koniec szpady, co wszystko, razem z kapeluszem, dawało mu pozór żałobnika, tylko o wiele mniej dystyngowanego, od tego, który wyprzedzał kondukt z laską hebanową w ręku.