Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/147

Ta strona została przepisana.

Z nim inni, Astier Réhu, Desminières, wszyscy onieśmieleni, zawstydzeni, zdający sobie sprawę wybornie i skromną postawą świadczący o tem, że wiedzą jak śmiesznie wyglądało ich przebranie, możliwe pod chłodnem światłem, spływającem z kopuły w sali posiedzeń, ale robiące ich podobnemi do małp wystawionych w przebraniu, wśród tej ulicy pełnej słońca, życia i ruchu.
— Doprawdy! przychodzi ochota rzucić im garść orzechów, żeby popatrzyć, jak je zbierać będą biegając na czworakach.
Ale de Freydet już nie słyszał tej nowej impertynencyi swego kompromitującego towarzysza. Wymknął się, wmieszał się w pochód i wcisnął do kościoła, pomiędzy dwoma rzędami żołnierzy, stojących z opuszczonemi karabinami. W gruncie, śmierć Loisillona sprawiała mu radość wielką; nie znał go, ni widział, nie mógł go znać z jego dzieł, bo dzieła te nie istniały, a był mu wdzięcznym właśnie za tę śmierć, za ten fotel opróżniony, jakby umyślnie dla niego. Prócz tego, wszystkie uroczystości pogrzebowe, z których starzy paryżanie nic sobie nie robią, tak do nich nawykli, ten długi szereg żołnierzy, z tornistrami na plecach i karabinami, które stawiali na kamienną posadzkę, na komendę małego, siarczystego oficerka, bardzo młodego i wymagającego, z podpinką od kaskieta pod brodą, dla którego ten pogrzeb był zapewne pierwszą wyprawą, a szczególniej muzyka żałobna, głuche odgłosy