Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/150

Ta strona została przepisana.

do tych drzwi, których wycięty kwadrat, dzień ukazywał. Za całem towarzystwem, ustępując kroku dziekanowi, szedł Jan Réhu, wyższy jeszcze w czarnym surducie, niosąc wysoko swoją małą głowę, ciemną, jakby wyrzeźbioną z orzecha kokosowego, ukazując wyraźnie swoją pogardliwą i roztargnioną miną, że się „tego“ napatrzył niezliczoną ilość razy, i istotnie, od sześć dziesięciu lat, jak należał do Akademii, musiał się nasłuchać tego psalmodyowania, nakropić do syta święconą wodą na świetne katafalki.
Ale jeśli ten znakomicie usprawiedliwiał tytuł „Nieśmiertelnego“, grupa pradziadków, których poprzedzał, zdawała się być smutną i komiczną zarazem parodyą tej nazwy. Zgrzybiali, złamani we dwoje, powykręcani jak stare drzewa owocowe, z nogami ołowianem i, z oczami mrugającem i jak u ptaków nocnych, ci których nikt nie prowadził, szli, macając przed sobą rękami, a ich imiona szeptane w tłumie, przypominały dzieła umarłe, oddawna zapomniane. Obok tych widm, „niecierpliwie wyczekiwanych w Père-Laohaise“, jak mówił ktoś złośliwy w orszaku; inni członkowie Akademii wydawali się młodszym, prostowali, wydymali piersi, zdaje się pod ogniem zachwyconych spojrzeń kobiecych, które paliły ich z pod czarnych woalów, ściskiem tłumów i szeregów żołnierzy.
Tym razem jeszcze ukłon Freydeta został przyjęty zimnym i pogardliwym uśmiechem, przez