Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/152

Ta strona została przepisana.

chomo na słuchaniu żałobnych śpiewów. Robiono różne projekta, umawiano się o miejsce spotkania; ruchliwe życie, wstrzymane przez chwilę, rozpoczynało się na nowo i biedny, zapomniany Loisillon został już stanowczo zaliczony do przeszłości.
— Dziś wieczór, w teatrze... nie zapomnij pan... to ostatni wtorek... — mizdrzyła się pani Ancelin, podczas gdy Paweł mówił do grubego Gravaux:
— Idziesz pan dalej?
— Nie, odprowadzam panią Ewizę.
— W takim razie... w kąpieli u Keysera, o szóstej. Po tych mowach, to nam dobrze zrobi.
Żałobne karety jechały sznurem jedna za drugą, podczas gdy inne powozy odjeżdżały kłusem. Mnóstwo osób wychylało się z okien, a na bulwarze Saint-Germain, ludzie stojąc na wierzchu zatrzymywanych tramwajów, rysowali się wyraźnie na tle błękitnego nieba.
Freydet, zasłoniwszy się kapeluszem od słońca, które go olśniewało, spoglądał na tłumy i czuł się dumnym z tego rozgłosu i sławy, który jego zdaniem otaczał Akademię, bo nie można go było przypisywać zasługom zmarłego autora „Podróży do doliny Andora.“ Martwił się jednak biedny poeta, widząc jak jego „przyszli koledzy“, wyraźnie trzymają się zdaleka od niego, gdy zbliżał się intruz, udawali, że są czem innem zajęci,