lub odwracali się nawet ci, którzy parę dni te mu, na obiedzie u Voisina, zapytywali, kiedy do ich grona, będą go mogli zaliczyć.
Ale najprzykrzejszem było niepowodzenie jakiego doznał Freydet, witając swego mistrza Astier-Réhu.
— Co za nieszczęście! drogi mistrzu — odezwał się kandydat do Akademii, chcąc powiedzieć coś stosownego do okoliczności, wywołać sympatyę. Ale mistrz, idąc przy karawanie, przepowiadał sobie mowę, którą miał za chwilę wygłosić i nie odpowiadał nic.
Freydet powtórzył znowu:
— Co za nieszczęście!
— Freydet, mój kochany, zachowujesz się nieprzyzwoicie! — odrzekł głośno i szorstko mistrz i kłapnąwszy szczękami, dalej odczytywał swą mowę.
Zachowywał się nieprzyzwoicie?! W czemże? Nieszczęśliwy poeta mimowolnym gestem upewnił się, że wszystkie guziki ma zapięte, spojrzał na obuwie i nie mógł sobie wytłómaczyć powodu otrzymanej nagany. Co się stało? co zrobił takiego?
Przez chwilę czuł zawrót głowy; jak przez mgłę widział karawan, który ruszył z miejsca, pokryty piramidą wieńców, czterech akademików, idących po bokach, innych z tyłu, potem ca-
Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/153
Ta strona została skorygowana.