Paweł Astier codzień między czwartą i szóstą, stosownie do pory roku, bywał w zakładzie wodoleczniczym Keysera, na przedmieściu Saint-Honoré. Dwadzieścia minut fechtunku albo boksów, potem prysznic, zimna kąpiel, chwila wypoczynku po wyjściu, u kwiaciark i na ulicy Cyrkowej, zanim mu wpięła gwoździk w butonierkę, a potem dla reakcyi, spacer pieszo aż do Aro-de-l’Etoile, podczas kiedy Stenne z faetonem jechał za nim wzdłuż chodnika. Następnie przejażdżka pod Akacyami, gdzie pokazywał swą świeżą cerę kobiecą; wszystkie kobiety oglądały się za nim, a winien to był swemu przyzwyczajeniu do modnej hygieny. Prócz tego, posiedzenie u Keysera oszczędzało mu czasu na czytanie gazet, a to dzięki plotkom przenoszonym z gabinetu do gabinetu, albo na sofach sali fechtunkowej, w kurtce do strzelania, szlafroku flanelowym, nawet u drzwi doktora, kiedy czekało się swojej kolei prysznica. Z klubów, salonów, z Izby, giełdy, Pałacu, wszystkie nowiny tam się schodziły i wygłaszały swobodnie, wśród szczęku pałaszy i stuku ki-