Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/157

Ta strona została przepisana.

jów, wołania na chłopców, uderzeń dłoni o nagie ciało, turkotu foteli na kółkach dla zreumatyzmowanych, ciężkich plusków wody w sadzawce o brzmiącem sklepieniu, gdzie ponad wszystkiemi odgłosami wody, panował głos poczciwego doktora Keysera, stojącego na swej katedrze i powracającego jak zwrotka:
— Obróć się pan!
Tego dnia Paweł Astier z rozkoszą „obracał się“ pod dobroczynnym deszczem, który spłukikiwał z niego migrenę i pył odbytej pańszczyzny oraz grobowe mruczenia akademickich żalów w stylu Astier-Rèhu: „Spiż wydzwania mu godziny... skrzepła ręka Loisillona... spełnił czarę szczęścia...“
O papo! drogi mistrzu! wiele było potrzeba wody pod postacią deszczczu, kaskady lub strumienia, aby spłukać tę ciężką gadaninę!
Wracając mokry jeszcze z pod prysznica, spotkał się z wychodzącym z sadzawki wysokim i chudym jegomościem, który drżąc od zimna, zgarbiony we dwoje, kiwnął na powitanie głową, pokrytą kauczukowym czepkiem, osłaniającym część twarzy. Widząc to blade i wychudłe ciało, ciężki chód reumatyka, Paweł myślał, że ma przed sobą jednego z tych biednych, stałych pacyentów Keysera, którzy pojawiając się jak nocne ptaki, od czasu do czasu dla zważenia się w sali fechtunkowej, stanowili rażący kontrast z wesołymi, pełnymi zdrowia i siły gośćmi. Du-