geniuszem autora-akademika i wdziękiem aktora-stowarzyszonego.
Gdy wszedł Paweł Astier, kurtyna była już podniesioną; wiedząc jaki zwyczaj tu panuje i że nie wolno rozmawiać, kłaniać się, ani krzesła po ruszyć, zatrzymał się nieruchomo w gabineciku oddzielonym dwoma schodkami od loży, w której zachwycała się pani Ancelin, siedząc między panią Ewizą i panią Astier, mając poza sobą Danjou i de Freydeta, którzy wyglądali jak więźniowie.
Na odgłos znanego skrzypnięcia i energiczne go: „pst!“ którem skarcono śmiałka, zakłócającego ciszę nabożeństwa, pani Astier odwróciła się i drgnęła, spostrzegłszy swojego Pawła.
— Co się stało? Musiał coś bardzo pilnego i ważnego mieć jej do powiedzenia, jeżeli zdecydował się przyjść tu, do tego składu nudów, on, który nigdy nie nudził się bez celu. Prawdopodobnie znowu pieniądze, te obrzydłe pieniądze! To szczęście, że niedługo będzie je miała: małżeństwo Samy ich wzbogaci. Miała ochotę podejść do niego, uspokoić i pocieszyć, dzieląc się z nim nowiną, o której pewno jeszcze nie wiedział, musiała jednak pozostać na miejscu, patrzeć na scenę i dzielić zachwyty pani Ancelin:
— Ach! ten Coquelin! ten Delaunay! och! ach!
Ciężką męczarnią było to oczekiwanie dla niej, lecz również i dla Pawła, który nie widział nic prócz czerwonego obicia poręczy i odbijającej się
Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/165
Ta strona została skorygowana.