Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/183

Ta strona została przepisana.

pogrzeb i nie słychać było nic, prócz turkotu kół i parskania koni, gryzących wędzidła.
— Wyprzedzaj — odezwał się glos nosowy, arogancki.
Bardzo słusznie — rzekł Paweł — powinni przygotować nam mieszkanie.
Powozy wyminęły się na wązkiej drodze, sekundanci wymienili ukłony, doktorzy spojrzenia zawistne; przez szyby podniesione pomimo gorąca, widać było twarz ponurą i trupio-bladą.
— Nie będzie chyba bledszym, gdy za godzinę będą go wieźć z dziurą w boku — rzekł w duchu Paweł, myśląc o niezawodzącej kwarcie, pewnem pchnięciu, pomiędzy trzecie a czwarte żebro.
Na górze, powietrze było świeże, przepełnione zapachem lipowego kwiatu, róż i akacyj; przez nizkie ogrodzenie parku, widać było rozgległe trawniki, ocienione gęsto drzewami.
Głos dzwonu u bramy rozległ się po okolicy.
— Jesteśmy na miejscu — rzekł doktór, który znał dobrze miejscowość; dawne stajnie margrabiego d’Urbin, wystawione od dwóch lat na sprzedaż, konie były już wyprowadzone, prócz paru źrebic, brykających po łące ogrodzonej płotem.
Postanowiono bić się się niedaleko dworu, na rozległym gazonie, przed białą, murowaną stajnią; do miejsca tego przez cieniste aleje porośnięte mchem i trawą, szły w milczeniu, zachowując przepisy etykiety dwie gromadki ludzi. Jeden tylko Védrine, którego etykieta śmiertel-