Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/184

Ta strona została przepisana.

nie nudziła, ku wielkiej rozpaczy uroczystego Freydeta, zrywał kwiatki, wydając od czasu do czasu lekki okrzyk zadziwienia:
— O! konwalie!
Poczem zachwycony wspaniałością natury, nieruchomej wobec głupiej ruchliwości człowieka, przepysznym widokiem wielkich lasów pnących się na wzgórzach, widniejących w oddali domów i powierzchni jeziora:
— Jakie to wspaniałe! — wykrzyknął, machinalnym ruchem ręki pokazując ten cudny widok, komuś idącemi z tyło. Co za wzrok pogardliwy rzucono na niego i na niebo wraz z cudnym krajobrazem! Nikt nie umiał na twarzy swej wyrazić takiego uczucia pogardy, jak książe d’Athis, gdyż to on był w swojej osobie.
Pogardę wyrażało jego oko, którego spojrzenia, nie mógł nawet książę Bismark wytrzymać. Pogardę wyrażał orli nos, skrzywione o opuszczonych na dół kątach usta; pogardzał wszystkiem, nie wiedząc sam dlaczego, nie wdając się w rozmowy, ani nie słuchając ich, nie czytając i nie rozumiejąc nic a wszystkie jego powodzenia w dyplomacyi, w świecie i u kobiet opierały się na tej pogardzie.
W gruncie, książę była to pusta głowa, manekin, którego inteligentna kobieta z litości podjęła ze śmietniska, z pomiędzy skorupek od ostryg i resztek nocnych kolacyjek; dźwignęła go i po-