Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/186

Ta strona została przepisana.

Książe doszedł do niezbyt wysokiego płotu, odgradzającego łąkę od alei i bądź to niedowierzając sile swych cienkich nóg, bądź też uważając, że gwałtowne ruchy nie przystoją tak poważnej osobie, lecz zawahał się przez chwilę, skrepowany obecnością wielkiego dryblasa, którego czuł za swojemi plecami. Zdecydował się nareszcie i idąc wzdłuż płotu, znalazł w końcu furtkę.
Védrine mrugał tymczasem swemi małemi oczkami:
— Na nic ci się to nie zda, kochaneczku! — mówił sobie w duchu — chociażbyś jeszcze dłuższą drogę wybrał, musisz zawsze stanąć tam, przed tym białym domkiem i kto wie, czy nie tutaj otrzymasz nareszcie słuszną zapłatę za wszystkie twoje łajdactwa... bo ostatecznie, wszystko ma swoją miarę...
Poczem zadowolniony ze swych rozmyślań, silnym skokiem przesadził baryerę i przyłączył się do reszty sekundantów, zajętych losowaniem miejsc i szpad.
Pomimo poważnych i namarszczonych twarzy, widząc tych panów pochylonych nad rzuconą monetą biegnących ją podnieść i zobaczyć: „orzeł czy litery“, można było ich przyjąć za bawiących się, starych i siwiejących żaków.
Podczas sprzeczki o jakiś rzut wątpliwy, Védrin usłyszał, że go Paweł zawołał.
Młody człowiek rozbierał się po drugiej stronie domku z zimną krwią i wypróżniał kieszenie.