Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/187

Ta strona została przepisana.

— Co on tam plecie, ten generał? — zapytał — chce stać z laską, obok nas, aby przeszkodzić nieszczęściu? Na to nie przystanę, rozumiesz. Nie bijemy się na żarty... obaj znamy się ze szpadą... — mówił drwiącym tonem, ale ze ściśniętemi zębami i gniewnem spojrzeniem.
— A zatem to rzecz poważna, — zapytał Védrine, spojrzawszy nań badawczym wzrokiem.
— Najzupełniej poważna.
— To zabawne! domyślałem się tego! — rzekł do siebie rzeźbiarz, przedstawiając żądanie Pawia sekundantowi strony przeciwnej, generałowi kawaleryi, którego czerwone uszy walczyły o pierwszeństwo z uszami de Freydeta, a teraz stały się purpurowemi, jak gdyby krew miała z nich wytrysnąć.
— I owszem panie! doskonale! — odrzekł głosem grzmiącym, jak gdyby przed frontem.
Czy książę, któremu w tej chwili doktór Aubouis pomagał zawijać rękawy od koszuli, słyszał te słowa? Czy może podziałał tak na niego widok zgrabnego i silnego młodzieńca, który zbliżał się z obnażoną szyją i rękami, ze stanowczem i okrutnem wejrzeniem — faktem jednak było, że przyszedłszy tutaj dla oba ludzkiego, z zupełnym spokojem człowieka, który miał już nie jedną podobną sprawę, i wie, co są warci dobrzy sekundanci, książę zmienił się nagle; twarz mu zbladła i przybrała szarą barwę