Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/188

Ta strona została przepisana.

а роmiшо gęstej brody, widać było obwisłą szczękę i usta wykrzywione ze strachu.
Zapanował jednakże nad sobą i stanął śmiało ze szpadą w ręku:
— Panowie, zaczynajcie!
Tak, wszystko ma swój koniec: myśl ta prze szła przez głowę księcia, gdy stał wobec ostrza, które go szukało, zdawało się dotykać i oszczędzać tylko dla tego, aby później na pewno uderzyć. Chciano go zabić... to było widocznem!
I odbijając pchnięcia, długą i chudą ręką, po raz pierwszy w życiu uczuł wyrzut sumienia, myśląc o niecnem opuszczeniu swej kochanki, która go wyciągnęła z błota i wprowadziła w świat, zrozumiał, że gniew tej kobiety, ma jakiś związek z niebezpieczeństwem, pod grozą którego, zdawało mu się, że niebo całe się kręci i jak przez mgłę tylko widział postacie sekundantów i lekarzy, oraz gwałtowne ruchy posługaczy stajennych, machających czapkami dla odstraszenia koni, które chciały też zbliżyć się i popatrzeć.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Dosyć! dosyć! przestań pan!...
Co się stało? — niebezpieczeństwo minęło, niebo znowu jest nieruchomem, a otaczające przedmioty znowu na miejscu i odzyskały zwykłą swą barwę. U stóp jego, na zmiętej i podeptanej murawie, czerwieni się kałuża krwi, w której leży Paweł Asiter, z gołą szyją, przekłótą na wylot, jak u zarżniętego wieprza.