Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/190

Ta strona została przepisana.

podniósłszy z trudnością głowę, skrępowany bandażami, któremi była owinięta szyja, zapytał słabym i zmienionym, chociaż zawsze drwiącym głosem:
— Rana, czy ukłócie, doktorze?...
— Ukłócie... ale też masz pan szczęście.... Aubouis i ja, byliśmy pewni, że karotyda została draśniętą...
Na twarzy młodego człowieka ukazały się rumieńce, oczy jego zajaśniały żywszym blaskiem.
To tak przyjemnie wiedzieć, że się nie umrze... i w tej samej chwili chciał się dowiedzieć jak długo potrwa choroba i kiedy będzie mógł wstać...
— Może za trzy tygodnie.. może za miesiąc — rzekł doktór niedbale, z pewnem odcieniem lekceważenia w głosie, czuł się bowiem dotkniętym w osobie swego klienta.
Paweł, odwrócony głową do ściany, myślał tymczasem: — D’Athis wyjedzie i Koletta wyjdzie za mąż, zanim on wstanie z łóżka.. Nie ma co!... interes przepadł, trzeba czego innego po szukać!
Drzwi się roztwarły, wpuszczając do pokoju jasny snop promieni słonecznych, od których weselej zrobiło się w ciemnej izbie.
Weszli Védrine i Freydet i obaj zbliżyli się do chorego, wyciągając doń ręce...
— Ależ nastraszyłeś nas... — rzekł Védrine, który Pawła rzeczywiście jeżeli nie lubił, to cenił jako ciekawy kaz...