Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/225

Ta strona została przepisana.

— Bardzo ci jestem obowiązaną, kochany Danjou, ale znam już te piękne teorye... Dotąd jeszcze plączę z tego powodu... — i dumnym giestem, nie dopuszczającym odpowiedzi, ukazała autorowi aleję, którą miał się oddalić: — Szukaj sam swego zakończenia, ja wracam do domu...
Donjou, zbity z tropu, pozostał na miejscu, patrząc jak oddalała się elastycznym, szybkim krokiem.
— Czy nawet jako zebrę, nie przyjmie mię pani? — zapytał żałośliwie.
Odwróciła się, marszcząc czarne brwi:
— A prawda... miejsce jest wolne... — przyszedł jej na myśl Gavaux, ten podrzędny sługus, któremu tyle dobrego wyświadczyła i bez uśmiechu dodała głosem znużonym: — Dobrze... jako zebrę, jeżeli pan chcesz — rzekła i znikła za przepysznym krzakiem żółtych róż, które już przekwitały i których listki miały opaść przy pierwszym silniejszym wietrzyku.
Danjou i tak powinien być zadowolonym z tego, że dumna księżna chciała wysłuchać go do końca.
Nigdy jeszcze żaden człowiek, nawet jej książę nie odzywał się do niej tym tonem. Zresztą pełen nadziei i zapału, podniecony pięknemi zdaniami, które dopiero co wygłosił, komedyopisarz prędko znalazł zakończenie swej sztuki.
Pow raca już do siebie, chcąc ostatnią scenę napisać przed śniadaniem, gdy raptem zatrzymał