Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/228

Ta strona została przepisana.

Co za rozkosz, módz w zimie, podczas odbywania prób, powiedzieć:
— A! nowa komedya Danjou! znam ją; czytał ją nam w lecie w pałacu Mousseaux.
Gdy pod wrażeniem tej przyjemnej nowiny, wstawano od stołu, księżna zbliżyła się do Pawła Astier i podając mu rękę ze zwykłą sobie nieco despotyczną uprzejmością, rzekła:
— Przejdziemy się trochę po galeryi... duszno jest tutaj.
Rzeczywiście, powietrze było parne, nawet na tej wysokości czuć było upał i mgłę unoszącą się nad wodami Loary, zacierającą kontury zielonych wybrzeży i na pół zatopionych wysepek.
Księżna poprowadziła młodego człowieka, aż do końca ostatniej arkady, zdala od palących mężczyzn.
— A zatem dla mnie, dla mnie biłeś się pan... — rzekła, ściskając go za rękę.
— Tak jest, księżno, dla pani — i dodał z zaciśniętemi ustami: — nieskończyliśmy jeszcze... rozpoczniemy na nowo.
— Nie mów tego... niedobre dziecko! — przerwała na chwilę, usłyszawszy kogoś zbliżającego się ciekawie:
— Danjou! — zawołała.
— Księżno?
Wahlarz zostawiłam w salonie, na swojem miejscu... bądź pan tak dobry i przynieś mi go.