Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/256

Ta strona została przepisana.

Nie rozmawiali już więcej ze sobą; rozkosznie przytulenieni do siebie, kołysani na miękkich poduszkach powozu, przyglądali się zachodzącemu słońcu, którego czerwone promienie przedzierały się przez chmury.
Ten przyjemny powrót przerwały im krzyki i ochrypłe śpiewy gromady chłopów, powracających ze stypy: jak stado bydła plątali się przed końmi, zawadzali o koła, wywracając się w rów, z którego dochodziły chrapania i jęki pijaków, modlących się w ten sposób za spokój duszy jaśnie oświeconego i potężnego pana i księcia... W czasie zwykłej przechadzki po galeryi; księżna, stojąc między dwoma filarami, podtrzymującemi sklepienie, wsparta na ramieniu Pawła, spoglądała w dal ciemną:
— Jak tutaj dobrze... samym... we dwoje... — szeptała, nie mówiąc nic o tem, na co Paweł tak niecierpliwie oczekiwał. Spróbował wreszcie na prowadzić rozmowę na ten temat i dotykając prawie jej włosów ustami — zapytał: jak myśli zimę przepędzić? Czy zamierza powrócić do Paryża? O nie! bynajmniej. Paryż wraz z całem towarzystwem, złożonem z kłamców i zdrajców, nudził ją i nużył. Wahała się jeszcze, nie mogąc ostatecznie zdecydować się, czy zamknie się w Mousseaux, czy też uda się w długą podróż po Syryi i Palestynie. Chciała jego zdania zasięgnąć? Bezwątpienia; to było owo ważne postanowienie, o którem wspólnie radzić mieli, właściwie zaś był