i uśmiechał się, postanowiwszy grać dalej rolę obojętnego.
Usiedli w głębi parku, na ławeczce, koło zasłoniętego klonami budynku, w którym przechowywano łodzie, wiosła i całą flotylę pałacową.
Widać ztąd było przepyszne trawniki, spuszczające się aż do rzeki, duże i małe gaje i kępy drzew, za któremi widniał pałac z zamkniętemi oknami i opustoszałemi tarasami. Sterczące dumnie wieże i latarnie, dodawały mu majestatu, zdawał się być żywcem przeniesiony ze średniowiecznych czasów.
— Jaka szkoda, że to wszystko trzeba opuścić... — westchnął Paweł.
Spojrzała nań zdziwiona, zmarszczywszy chmurnie czoło. Wyjeżdżać? chciał wyjeżdżać?... po co?...
— Niestety!... życie tego koniecznie wymaga!...
— Mamy się rozłączyć?... a ja?... a ta podróż, którą razem mieliśmy odbyć?...
— Pozwalałem tylko pani mówić... Czyż biednego, jak ja artystę, stać na podróż do Palestyny?... Chyba tak jak Védrine... zamiast statkiem po Nilu, podróżować łódką po Loarze...
To sen... nieziszczone marzenie...
Wzruszyła pięknemi, arystokratycznemi ramionami:
— Ależ to dzieciństwo, Pawle!... Czyż wszystko co posiadam, nie należy do ciebie tak samo?
— Do mnie? jakiem prawem?
Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/259
Ta strona została skorygowana.