Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/260

Ta strona została przepisana.

Nie odgadywała jeszcze co chciał przez te słowa powiedzieć. Paweł lękał się, czy nie zaszedł zbyt daleko:
— Tak jest! według głupich sądów ludzkich jakież mam prawo podróżowania z panią?...
— Pozostańmy zatem w Mousseaux...
Skłonił się z łagodną ironią:
— Architekt księżnej niema tu już nic więcej do roboty...
— Ba! znajdzie się zawsze dla niego robota, chociażbym miała dzisiejszej nocy podpalić pałac.
Śmiała się swym szczerym, pełnym śmiechem, tuliła się do niego, rękami głaskała go po twarzy... pieszczoty błahe!... ale tego słowa, na które Paweł oczekiwał i które starał się wywołać, nie wymawiała...
Nareszcie odezwał się z gniewem:
— Jeżeli mię kochasz, Antonio, pozwól mi wy jechać... mam byt do zapewnienia sobie i swoim... Niewybaczonoby mi nigdy, gdybym go zawdzięczał kobiecie, która nie jest i nigdy nie będzie moją żoną!
Zrozumiała i zmrużyła oczy, jak gdyby stanęła nad przepaścią... wśród ciszy, która nastąpiła, słychać było szelest opadających liści: jedne, ciężkie i pełne soków, padały całą kiścią, odbijając się o gałęzie, drugie lekkie, fruwały po powietrzu i osuwały się na ziemię, wydając lekki szelest, jakby sukni kobiecej. Sprawiało to podobne wrażenie jak gdyby, na około pawilonu,