Zresztą, mniejsza o to! Jestem pewny swego! Współzawodników swoich nie potrzebuję się obawiać. Jednym jest baron Huchenard, autor dzieła podtytułem: „Mieszkańcy jaskiń“. Cały Paryż poruszyłby się, gdyby go wybrano! Co do pana Dalzon, znajduję go bardzo odważnym. Mam w ręku jego książkę, tę sławną książkę... Waham się zrobić z niej użytek, ale niech się ma na baczności...
Piszę z Instytutu, z mieszkania mego drogiego mistrza... tu będę oczekiwał na rezultat głosowania... Zdaję mi się, że wizyta moja, chociaż była zapowiedzianą, jest im nie na rękę... Przyjaciele nasi kończyli śniadanie... zrobił się ruch, trzaskanie drzwiami... Korentyna zamiast wprowadzić do salonu, wepchnęła mię do archiwum... Mistrz przyszedł jakiś nieswój, mówił po cichu, bardzo był smutny, nakazał mi dyskrecyę!... Czyżby miał złe jakie nowiny?... zapytałem go o to... Nie... nie! drogie dziecko... — odpowiedział mi, ściskając mą rękę — śmiało! tylko śmiało!
Od pewnego czasu trudno poznać biedaka, tak się zmienił... Widocznem jest, że się czemś gryzie... połyka łzy... Musi mieć jakieś zmartwienie tajone, nie może ono mieć nic wspólnego z moją kandydaturą, ale w tym nastroju umysłowym w jakim ja się obecnie znajduję... Czekam już więcej niż godzinę... Dla zabicia czasu przyglądam się szeregom popiersi aka-