Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/267

Ta strona została przepisana.

demików, które widać przez okna w sali posiedzeń po tamtej stronie dziedzińca... Może to dobra przepowiednia?

O trzy kwadranse na trzecią.

Dopiero co widziałem przechodzących moich sędziów... było ich trzydziestu siedmiu, jeżeli się nie omyliłem... cała Akademia w komplecie bo Epinchard jest w Nicei, Ripault-Babin chory a Loisillon na cmentarzu Père-Lachaise... Wspaniałym jest widok tych znakomitości wchodzących w dziedziniec... młodzi idą powoli i poważnie z głową pochyloną, jakby pod ciężarem zbyt wielkiej odpowiedzialności... starzy żwawi i fertyczni, udają młodzików, paru tylko cierpiących na podagrę lub reumatyzm, jak Courson-Launay, każe zajeżdżać powozom pod same schody, na które wchodzą z pomocą którego kolegi... U schodów, wszyscy zatrzymują się chwilkę, łącząc się w gromadki i rozmawiając z żywe mi ruchami rąk i ramion. Dużobym dał, aby módz usłyszeć te ostateczne rozprawy nad moim losem! Otwieram pocichu okno, ale jakiś powóz obładowany pakunkami wjeżdża, turkocząc po brukowanym dziedzińcu.. wysiada z niego jakiś podróżny w futrze i futrzanej czapce... wyobraź sobie, najdroższa... Epinchard! Epinchard, który przyjechał z Nicei, aby mi oddać swój głos... Potem przeszedł mój mistrz, z głową pochyloną, w kapeluszu z szerokiemi skrzydłami, szedł, przerzucając kartki utworu Dalzona „Całkiem