Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/279

Ta strona została przepisana.

— Nic! słyszycie panowie!... nic nie zdoła za chwiać mego postanowienia — i z gniewem bił zaciśniętemi pięściami o twarde drzewo — a! panowie, już zbyt długo czekałem, ulegając podobnym wpływom... Czy nie rozumiecie tego, że mię dławi ten „Galileusz“, że nie jestem dość bogatym, aby cały nakład wykupić i w oknie księgarni widzę nazwisko moje, w współce z tym fałszerzem!...
Chciał teraz wydrzeć kłamliwe karty ze swego dzieła i spalić je publicznie.
Wytoczony proces, dawał mu najlepszą do tego sposobność.
— Mówicie panowie o śmieszności? Ależ Akademia stoi zbyt wysoko, by się jej mogła obawiać! Co do mnie, wyśmianemu i zrujnowanemu, pozostanie mi zawsze pocieszające przekonanie że ocaliłem godność mego dzieła, nazwiska i historyi... Niczego więcej nie pragnę...
Pomimo napuszczonego trochę akcentu jego mowy, czuć było w niej szczerość i prawość, dziwnie odbijającą w tem siedlisku kompromisów i zdań niewyraźnych.
Naraz woźny oznajmił:
— Panowie! czwarta godzina, a nie ułożono jeszcze programu pogrzebu zmarłego Ripault-Babin!
— A prawda! ten biedny Ripault-Babin — rzekł zwykłym drwiącym głosem Danjou.