Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/292

Ta strona została przepisana.

Zatrzymał się przez chwilę, poczem ciągnął dalej zmienionym głosem:
— Co prawda, nie wiem nawet po co mówię ci to wszystko... Właściwie odkąd w głowie mej powstała ta szalona zachcianka, nie mogę myśleć o niczem innem.. Umarła mi siostra... zaledwo płakałem po jej stracie... Należało oddawać wizyty, starać się o Akademię, jak oni to nazywają. Czuję, że usycham... że umrę niezadługo!... waryuję doprawdy!...
Te brutalne, gorączkowo wypowiedziane słowa nie przypominały rzeźbiarzowi dawnego Freydeta, spokojnego, gładkiego, tak zadowolonego z życia. Roztargnione spojrzenia, zmarszczki na czole, rozpalone dłonie, wszystko to świadczyło o namiętności i pragnieniach wice-hrabiego:spotkanie z Védrinem zdawało się jednak uspakajać go, rozpytywał też troskliwie:
— Co porabiasz? co się z tobą dzieje? jak żona? dzieci?
Rzeźbiarz opowiadał ze zwykłym sobie spokojnym uśmiechem. Chwała Bogu wszystko szło dobrze, odłączano teraz malutką, chłopak po dawnemu ładny, dowiadywał się niespokojnie o zdrowie stuletniego Réhu! On zaś sam pracował. W tym roku dawał na wystawę dwa obrazy, które wcale dobrze sprzedał... Za to jeden z wierzycieli równie nieostrożny jak chciwy, zabrał im rycerza, który wędrował po różnych miejscach, zajmował z początku wspaniały apar-