Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/294

Ta strona została przepisana.

bie, nikt nie nie wie co powiedzieć, prócz samego mera, który przyjrzawszy się obu starym paniom, uważa za potrzebne powiedzieć z uprzejmym ukłonem:
— Brak tylko panny młodej...
— Ja nią jestem — rzecze księżna, zbliżając się z dumnie podniesioną głową...
Z merostwa, gdzie dyżurny urzędnik miał tyle taktu i oszczędził im przykrości słuchania jego mowy, z merostwa, udano się do kościoła, na ulicę Vaugirard.
Kościół arystokratyczny, wyzłocony, ubrany kwiatami i pusty. Tylko orszak ślubny, pomieściwszy się w jednym rzędzie krzeseł, słuchał nuncyusza papiezkiego, Monsignora Adriani, który z pięknie oprawionej książki czytał, bełkocząc, jakąś nieskończenie długą modlitwę.
Pięknie wyglądał wspaniały, światowy prałat, z wielkim nosem, wązkiemi ustami i wystającemi łopatkami, przykrytemi fioletową pelerynką; zabawnem było, gdy mówiąc o „tradycyjnej czci małżeńskiej, młodocianych wdziękach oblubienicy“, rzucał z ukosa wesołe spojrzenia na młodą parę, klęczącą na aksamitnych klęcznikach.
Potem wyjście z kościoła, chłodne ukłony za mienione pod arkadami klasztoru.
Księżna westchnęła, jakby uwolniona od jakie go ciężaru: