Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/297

Ta strona została przepisana.

Oddalił się pośpiesznie od okna i schronił się w korytarzu.
— Prokurator teraz mówi — szepnął policjant.
Rzeczywiście w dusznej i przesyconej wyziewami atmosferze sali sądowej, rozlegał się głos grzmiący tonem fałszywego oburzenia:
— Nadużyłeś pan niewinnego starca...
— No a ja? — pomyślał głośno Freydet.
— Chyba musieli o panu zapomnieć?...
— Czyż zawsze tak będzie? — myślał ze smutkiem nieborak.
Tymczasem w sali przywitano rozpakowanie fałszywego zbioru Mesli-Case, gwałtownym wybuchem śmiechu: listy królów, papieży i cesarzowych, Tureniusza, Montaigne’a, La Boëtie, Klemencyusza Isaure i innych. Za każdem nowem nazwiskiem tego fantastycznego katalogu podwajała się uciecha tłumu, żartującego z naiwnej łatwowierności urzędowego historyka i z Akademii, wyprowadzonej w połę przez małego chochlika.
Freydet nie mógł dłużej znieść tych śmiechów szydzących z jego mistrza i protektora, Astier-Réhu; czuł zresztą, że i jego cios ten dotyka i jago kandydatura jest mocno zachwianą.
Wymknąwszy się z sali, błądził długo po korytarzach i dziedzińcach, przechadzał się po chodniku przed kratami, nareszcie porwany w wir wychodzącego tłumu, znikł między biegającymi tu i owdzie lokajami, zmieniającemi się szybko powozami i w ścisku różowych, białych, płowych