Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/303

Ta strona została przepisana.

żyć z nią trzydzieści pięć lat i nie poznać się na niej!... Wspomniawszy okropności, które dopiero co słyszał, zatrząsł się z oburzenia... Nie oszczędziła mu niczego! nawet tej dumy, która go dotąd podtrzymywała... zabiła w nim nawet wiarę w wartość jego dzieł, w Akademię... Myśląc o Akademii, machinalnie się odwrócił. Na końcu mostu, który jak szeroka ulica, dochodził aż do samego gmachu, stał pałac Mazarini, ze swym portykiem i kopułą, zupełnie jak na okładkach książek firmy Didot, którym przyglądał się z takiem zajęciem w swojej młodości...
O ten gmach! ta kopuła! zawodny cel, przyczyna jego nieszczęścia!
Ztamtąd wziął swoją żonę, bez radości i uczucia, za samą obietnicę dostania się do Instytutu... Dostał się też do tego pożądanego miejsca! teraz już wie w jak ładny sposób!...
Na moście słychać śmiechy i zbliżające się kroki: to studenci ze swemi kochankami, wracają do swojej dzielnicy. Mistrz obawia się, by go nie poznano, wstaje i opiera się o poręcz; gdy cała gromada przechodzi obok, nie zauważywszy go nawet, on myśli z goryczą, że nigdy się tak nie bawił, nigdy w tak piękny wieczór nie śpiewał wesoło pod gwiazdzistem niebem... szedł zawsze w kierunku kopuły tej świątyni, która dała mu w zamian... co? Nic. Nicość!... Już raz, kiedyś, bardzo dawno temu, w dzień przyjęcia go do Akademii, po ukończonych mowach i zamienionych do-