Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/305

Ta strona została przepisana.

W dole, w ciemnościach, rzeka toczyła swe fale między dwoma rzędami latarni, których migoczące światełka zdawały się żyć w milczeniu, niespokojne i niepokojące, jak wszystko co się rusza, patrzy a myśli swej nie może objawiać.
Na brzegu słychać było pijacką piosenkę:

„Gdy Kupido wstawszy rano...“

Jakiś podchmielony owernijczyk powracał zapewne ze schadzki miłosnej, do swego statku naładowanego węglem... Profesorowi przypomniało to frotera Teyssédre’a, jak wypiwszy kieliszek wina, ocierał usta rękawem, mówiąc:
— Niema w życiu nic lepszego!
I tej nawet skromnej przyjemności nie zaznał nigdy i musiał jej zazdrościć. I czując się sam, bez pomocy, nie mając przyjaciela, na którego piersi mógłby się wypłakać, czuł, że ta nędznica, tam w domu, miała racyę i że nareszcie trzeba zapakować manatki.......

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nad ranem, policyanci, na jednej z ławek stojących na moście, znaleźli duży kapelusz o szerokich skrzydłach, jeden z tych kapeluszy, które zachowują coś z rysów i właściwości swego właściciela.
W kapeluszu znajdował się gruby, złoty zegarek i bilet wizytowy Leonarda Astier-Réhu, dożywotniego sekretarza Akademii. Na bilecie ołówkiem było napisane: „Umieram z własnej woli!“