Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/47

Ta strona została przepisana.

warach, wieczorem poszedłem do teatru; grano „Ostatniego z Frontynów“ utwór jednego z moich przyszłych sędziów, Desminières’a; tobie jednej mogę wyznać, jak mię znudziły jego wiersze. W skutek gorąca, dostałem zawrotu głowy; słuchając aktorów deklamujących nudne wiersze, myślałem ciągle o Jallagens i o świeżem wonnem, tamtejszem powietrzu.
Wtorek... Cały dzień biegałem po Paryżu, odwiedzając księgarnie i wypatrując po wystawach mojej książki. Dryada... wszędzie Dryada!...
Wszędzie było pełno tej Dryady, z napisem: „wyszła z druku“, a mój biedny „Bóg w naturze“ zaledwo gdzieniegdzie, z kąta wyglądał. Gdy nikt się na mnie nie patrzył, wydobywałem go z ukrycia i kładłem na widoku, ale nikt się nie zatrzymywał. Raz jeden tylko, jakiś murzyn, przyzwoicie wyglądający, z inteligentnym wyrazem twarzy, zatrzymał się i przez chwilę przerzucał kartki, poczem odszedł, nic nie kupiwszy. Miałem ochotę dogonić go i ofiarować mu książkę.
Przy śniadaniu, w angielskiej restauracyi, czytałem dzienniki. Żaden z nich o mnie nie wspomina, nawet najmniejszego ogłoszenia niema. Niedbałość Maniveta jest nie do wybaczenia, ręczę, że nie porozsyłał nawet książek, chociaż mi to obiecywał. Zresztą, tyle książek codzień wychodzi... cały Paryż zasypany jest książkami.
Smutnym jest los poety...