Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/60

Ta strona została przepisana.

— Doskonałe! znakomite! Ach ten Gavaux!
Pytam się pani Ancelin, siedzącej tuż przy mnie:
— Kto jest pan Gavaux? co on robi?
Poczciwa dama jest zdumioną.
— Gavaux? jakto? pan go nie znasz?! Ależ on jest zebrą księżnej!
Ale w tej chwili wstała i pobiegła za Danjou, a ja niczego się nie dowiedziałem. Dziwnym jest ten świat paryzki, który co kwartał zmienia swój słownik. Zebra? co to jest zebra? co to może oznaczać?
Przypominam sobie, że wizyta moja trwa dłużej niż wypada, a mistrz mój Astier, nie myśli się ukazać. Trzeba się wynosić. Przeciskam się między krzesłami, aby pożegnać panią domu; po drodze spostrzegam pannę Mozer, roniącą łzy na białą kamizelkę pana de Brétigny. Biedny Mozer! już dziesiąty rok upływa, jak podał się na członka Akademii, teraz nie umie już sam się ukazywać. Posyła natomiast swoją córkę, pannę doletnią i nieładną, która poświęca się jak druga Antygona, która drapie się po piętrach, załatwia sprawunki akademików i ich żon, pielęgnuje ich reumatyzmy, to wszystko w celu zapewnienia ojcu fotela, na którym ten nigdy siedzieć nie będzie; skromnie, czarno ubrana, w uczesaniu nie do twarzy, stoi niedaleko Dalzona, który bardzo wzruszony, broni się dwom akademikom z sędziowskiemi minami i głosem zdławionym krzyczy: