Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/7

Ta strona została przepisana.

— Czy to pan, panie Fage? — zapytał uczony, nizkim i dźwięcznym basowym głosem.
— Nie, proszę pana, to panicz przyszedł — odpowiedział Teyssèdre, otwierając drzwi, co zwykle czynił we środę rano, gdyż Korentyna ubierała panią.
— Jak zdrowie mistrza? — spytał Paweł, nie za trzymując się woale i idąc do pokoju matki.
Członek akademii nic nie odpowiedział. Ironiczny ton, jakim syn jego zwykł był mówić: mistrzu, drogi mój mistrzu, raził go zawsze.
— Jak tylko przyjdzie pan Fage, wprowadzić do mego pokoju — rzekł, zwracając się do frotera.
— Dobrze, proszę pana.
I znowu rozpoczęło się haśliwe froterowanie.
— Dzień dobry mamie!
— A! to ty Pawle! możesz wejść! Korentyno, uważaj na falbanę.
Pani Astier wkładała suknię przed lustrem; wysoka, szczupła, pomimo zmęczonej twarzy wyglądała jeszcze bardzo dobrze. Nie ruszając się z miejsca, nadstawiła synowi do ucałowania upudrowany policzek, który on musnął z lekka swą jasną, strzyżoną brodą. Oboje nie byli zwolennikami okazywania na zewnątrz swych uczuć:
— Czy pan Paweł zostanie na śniadaniu? — zapytała Korentyna, tęga, ospowata wieśniaczka, która przykucnąwszy na dywanie, jak pastuszka na łące, obszywała obdartą u spodu suknię swej pani; całe jej zachowanie się i sposób mówienia,