Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/70

Ta strona została przepisana.

Klotyldy, sprawiały piekielny koncert, którym codziennie można się uraczyć w wielkiem mieście. Pracownia mieściła się na rogu bulwaru d’Orsay i ulicy Bellechasse, w gmachu dawnej Izby obrachunkowej, na zrujnowanym tarasie, zarośniętym pachnącemi ziołami, jak polanka w gęstym lesie. Klomby okwitłych już bzów, gaj wiązów i klonów, rosnących wzdłuż kamiennych poręczy, obsadzonych bluszczem i dzikiem winem, wszystko to tworzyło bezpieczne schronienie dla stada gołębi i dostarczało pożywienia pszczołom. W głębi widać było spokojny i piękny profil pani Védrine, karmiącej najmłodszą córeczkę, podczas, gdy starszy chłopak ciskał kamieniami do licznych czarnych, szarych i pręgowanych kotów, które były, jak gdyby tygrysami w tej puszczy, leżącej w środku Paryża.
— A teraz, kiedy już mówimy o książkach, powiem ci parę słów o twoich wierszach. Wszak możemy być ze sobą otwarcie, prawda, stary kolego? Otóż w książce twojej, którą przejrzałem zaledwie, nie ma już tej wiosennej świeżości, zapachu ziół leśnych, tego uczucia, którem się inne twoje wiersze odznaczały. W twoim „Bogu w naturze“, czuć już wawrzyny akademickie i obawiam się, że teraz zatracisz odrębne swe cechy i wdzięczny twój talent złożysz Krokodylusowi w ofierze.
Przydomek „Krokodylus“, który przypomniał sobie Védrine, rozśmieszył ich obu. Widzieli