Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/81

Ta strona została przepisana.

— Patrzaj, kolego, — rzekł Védrine, wskazując bujną roślinność, pokrywającą cały pałac, — zieloności tu nie brak. Gdyby Krokodylus to widział! Dopieroby się gniewał... Nie! tego już zanadto!... zawołał, cofając się nagle.
Na dole, przy domku introligatora, stał Astier-Réhu, którego łatwo było można poznać po długim tabaczkowym surducie, starym, znanym w całej dzielnicy cylindrze, zsuniętym zwykle w tył, na kędziory długich siwych włosów, będących aureolą bakalaureatu; jednem słowem, sam Krokodylus w swojej osobie. Rozmawiał żywo z maleńkim człowieczkiem, z gołą, błyszczącą od pomady głową, w obcisłej jasnej kurtce, uwydatniającej niekształtne jego plecy.
Nie można było dosłyszeć, co mówili, ale Astier wydawał się być bardzo poruszonym, wymachiwał laską, pochylając się do twarzy małego stworsania, stojącego przeciwnie bardzo spokojnie, z rękami skrzyżowanemi z tylu, pod garbem.
— Czyżby ten połamaniec miał jaką robotę do Instytutu? — zapytał Freydet, — przypomniawszy sobie, że nazwisko Fage słyszał już raz z ust swego mistrza.
Védrine nie odpowiadał, przyglądał się z uwagą gestykulacyi obu mężczyzn, których rozmowa urwała się nagle: garbus powrócił do siebie, zrobiwszy ręką ruch jak gdyby powiedział: „Jak pan sobie chcesz“, a Astier-Réhu wielkiemi krokami zdążał ku wyjściu od ulicy de Lille, lecz za-