Strona:PL A Daudet Róża i Ninetka.djvu/106

Ta strona została skorygowana.

Régis ukazywał się przez cały dzień na bulwarach wpośród przypatrującej się mu publiczności, zadziwionej, że dozwalają waryatowi przechadzać się swobodnie i cieszyć tem samem słońcem, które ogrzewa ludzi wolnych i zdrowych. A może zbiegł z domu obłąkanych?...
W klubie przyjęto go z przesadzoną i uprzedzającą serdecznością, jako kolegę, którego nie spodziewali się już ujrzeć pomiędzy sobą.
Zjadł obiad — rozmawiał dużo, starał się być dowcipnym i obiecał napisać nową sztukę na doroczną uroczystość stowarzyszenia. Następnie, przepędziwszy wieczór w dwóch lub trzech foyer teatralnych, powrócił do klubu o godzinie, w której młodzi zdechlaki, współtowarzysze barona Rouchouze, przychodzą zdobywać materyalne zasiłki. Usiadł przy stole gry, ażeby zaznaczyć wyraźnie, że nie jest waryatem.
Powróciwszy znużony do domu, otworzył okno do ogrodu. Dnieć już zaczynało. Na szczycie wielkiego wiązu, zaledwie jeszcze wśród ciemności widzialnego, gwizdał kos, zataczając wysmukłym swym dziobem wśród gęstej mgły, arabeski swojej pieśni. Régis stał długo zamyślony, przejęty smutkiem graniczącym z odrętwieniem. Ten Paryż, po którym błąkał się dzień cały — jakiż pusty!... Tylu mężczyzn, tyle kobiet — a ani jednej istoty należącej do niego!...
Czy skutkiem znużenia nad siły, czy zniechęcenia — czy też skutkiem mgły przejmującej jego ubranie wilgocią, drżał i trząsł się z zimna.