W piękny majowy poranek, jasny i przezroczysty, Régis budzi się w swojem łóżku i nie może zdać sobie sprawy od jak dawna opanowała go ta bezsilność zaledwie ustępująca — bezsilność w połączeniu z gorączką wśród prerażających marzeń, krwawych od mordów i pożarów — lub sinych od nagich topielców, z którymi szamotał się, wrzucony żywcem w wodę zlodowaciałą lub wrzącą, stosownie do temperatury rozpalonego lub zimnym dreszczem wstrząsanego ciała. W tym chaosie strasznych przewidzeń, dwie postacie zarysowywują się przed nim wyraźnie: jego Róża i Ninetka! już to ogarniają go pieszczotą — ładne i kochające — już to z ostrym wyrazem twarzy — z suchem okiem, przypatrują się obojętnie jego cierpieniom i śmierci. Żadna z nich nie wyciągnie ręki ku niemu — żadna kroplą wody nie uśmierzy jego pragnienia.
Nareszcie zaczął pojmować rzeczywistość i rozglądać się do koła.
Wydłużona smuga słońca, jak wstęga złocista roztoczyła się po dywanie w tym pokoju ciszy i cierpienia. Blask ten razi osłabione oczy chorego — pomimowoli mruży je i otwiera. Okno od ogrodu na wpół uchylone i osłonione firanką, po za której przezroczem fruwają i świegocą ptaszki i kołyszą się rozłożystych drzew gałęzie. Tuż około okna siedzi kobieta w grubej żałobie, mając oczy utkwione w trzymaną w ręku robotę.
Strona:PL A Daudet Róża i Ninetka.djvu/122
Ta strona została skorygowana.