Chory przerywał często partyę domina lub czytania i z zmarszczonemu brwiami, jakby myślał głośno, zapytywał: „Co się stało?... dla czego nie piszą już do mnie?...“
Wspomnienie o córkach dręczyło go i zachmurzało czoło, ale kilka przekonywających słów pani Hulin, rzuconych na los szczęścia, rozpraszały za chwilę niepokój; nie tyle wiarą w przeszkody, które umiejętnie wynajdywała, o wiele słodyczą głosu i spojrzenia tak harmonijnie złączonego z całą jej postacią.
Od chwili, jak się poznali, Régis nigdy jeszcze nie pozostawał do tego stopnia pod urokiem Pauliny, jakkolwiek bynajmniej nie wyzywała jego czułości. Przeciwnie — usuwała natychmiast ręce, gdy je chciał ująć i unikała dawnych pogadanek o miłości i małżeństwie; — głównie zaś rozmowy o śmierci pana Hulin — o swojej ostatniej podróży i o wielu innych rzeczach, które niepokoiły chorego a o które nie miał odwagi zapytać.
Pewnego jednak dnia, gdy byli sami a ona haftowała przy oknie, spoglądając co chwila na ogród, z którego rozlegały się wesołe okrzyki dziecka Régis westchnął głęboko. „Ach! ten ogród!... Powróciwszy z Korsyki, jakże okropnego doznałem wrażenia, zastawszy go pustym!...“ Paulina milczała... „Dla czego nie było mnie zawiadomić o wyjeździć?... jednym wierszem... jednem słowem“...
„Wyjechałam tak przerażona!...“ Pani Hulin mówiła, patrząc w głąb przed siebie i unikając
Strona:PL A Daudet Róża i Ninetka.djvu/128
Ta strona została skorygowana.