Wypowiedziała te słowa głosem głębokim, na wskroś przejmującym, jakim zwykle wypowiadała palące swe troski. Głos jej zwykły, był jak kryształ dźwięczny i przejrzysty, jak cała zresztą jej istota!
— A więc cóż robić?... co robić?.. — szeptał Régis. Gdzie ratunek?... — Po chwili milczenia i zadumy, przy zamierających akordach uwertury z „Lohengrina“, dokończył głośno treść, zbiegającej się z sobą wspólnej ich myśli: — Tak!... Szczęście całego życia polega na poszanowaniu praw małżeństwa... Poślubiając kobietę — należy powiedzieć sobie: oto ramię, na którem oprę moją głowę do snu — oto usta, które pocałunkiem zamkną moje oczy; ale ramię to powinno być słodkie, wytrwałe i nieskazitelne a urok tych świeżych ust tylko dla mnie... dla mnie jednego... Tak pojmuję małżeństwo.
Paulina westchnęła głęboko. Była to jedyna jej odpowiedź potwierdzająca i uznająca słowa Régisa.
Słońce zachodziło różowemi blaski; zeszli po szerokich schodach tarasu i błądzili jeszcze długo naokoło sadzawki, przejęci dreszczem i tęsknotą zapadającego mroku. Maurycy przestał biegać i przytulił się do fałd czarnej sukni matki.
— A gdybyśmy powrócili już do domu? — odezwała się po chwili milczenia pani Hulin. — Dość tej przechadzki na pierwszy dzień wyjścia po chorobie.
Strona:PL A Daudet Róża i Ninetka.djvu/146
Ta strona została skorygowana.