Strona:PL A Daudet Róża i Ninetka.djvu/27

Ta strona została skorygowana.

Pani Halin odłożyła na bok robotę. Ręce jej drżały i odmawiały posłuszeństwa.
— Zawdzięczam mu jednak moje szczęście — uwolnił mnie od najwstrętniejszej istoty.
— Oh!... panie Fagan!... Wyrażać się w ten sposób o osobie, której całą winą, że niezupełnie pana zrozumiała... Nieporozumienie, pochodzące jedynie z niezgodności usposobień...
— Daleko więcej — daleko więcej. Mówiłem już nieraz, jak wiele cenię w pani tę prostotę — tę szczerość jej słowa i spojrzenia. Otóż co mnie do najwyższego stopnia drażniło w tej kobiecie — to kłamstwo — kłamstwo z upodobania, z instynktu, z próżności i dla szyku — do tego stopnia, że wcieliło się w jej ruchy, w brzmienie jej głosu i tak zręcznie zmięszało z jej niebezpiecznemi i nizkiemi postępkami, że już nie byłem w stanie rozróżnić fałszu od prawdy. „Dlaczego tak się głośno śmiejesz?“ — zapytałem ją raz w gabinecie restauracyjnym, gdzie zaszliśmy na kolacyę po operze. „Ażeby ci, co są obok nas, myśleli, że się tak dobrze bawimy“. Cała jej natura w tych słowach zawarta! Nie pamiętam, żebym ją kiedy słyszał mówiącą do osoby z którą rozmawiała — zawsze dla innej — tam gdzieś — dla tej co weszła, dla lokaja, który usługiwał, lub dla przechodzących, gdy chciała zwrócić na siebie uwagę. Nagle wobec dziesięciu lub więcej osób (głos i oczy wzruszone) odzywa się nieraz do mnie: „O drogi Régis!