Strona:PL A Daudet Róża i Ninetka.djvu/39

Ta strona została skorygowana.

kiem — bo któż mógłby się domyśleć, po co tu przyszli i czem byli jedno dla drugiego?
Powoli twarz pana de Fagan łagodniała. Ten jesienny poranek — ta niespodziewana rozmowa — przyda mu się do jakiej teatralnej sceny. Słuchał więc z uwagą tego głosu, pomimo, że znał jego obłudę. Powiedziawszy „poradź mi“, ona właśnie dawała rady i sprytnie nakłaniała go do nowego związku małżeńskiego. „Nie oddawaj swego życia na pastwę samotności i opuszczenia“. Dowodziła, że będzie doskonałym mężem dla innej kobiety, więcej uległej niż ona i łatwiej zgadzającej się z jego usposobieniem.
Rozbawiony obrotem, jaki przybrała rozmowa, de Fagan odpowiadał chętnie i uprzejmie — niemal wesoło.
Nagle zagadnęła:
— Jaka szkoda, że pani Hulin...
— Tak jest! — pani Hulin, właścicielka domu w którym mieszkam...
W kącikach drobnych usteczek drgnął odcień chytrości.
Zadrżał.
— Znasz ją więc?
— O tyle, ażeby wiedzieć — że jest stworzoną dla ciebie na żonę.
— Więc cóż znaczy to „jaka szkoda“?
— Ah! taki... jaka szkoda, że nie jest wdową. Spostrzegłszy zdziwione jego spojrzenie, dodała: