— Zabraniam ci! — zawołał de Fagan, przerażony głębokością przepaści, w jaką mógłby go wtrącić ten głupiec.
Zamykając w głębi duszy swoje spostrzeżenia i smutki, Régis poszedł do Wodewilu, gdzie grano jego sztukę. Z jakąż radością, wsiadając do powozu w Passy, ujrzał tego, którego nazywał już „mężem“, jak lekkim młodzieńczym skokiem, zdobył miejsce na szczycie tramwaju. Nie przepędza więc wieczoru u pani Hulin... Okoliczność ta była powodem, że artyści Wodewilu pomiędzy sobą mówili: „Nasz autor w wyśmienitym jest dziś humorze”.
Régis tymczasem, bawiąc się na swojej sztuce, jak gdyby zupełnie była dla niego nową — zagłębiony w fotelu parterowej loży, z zamkniętemi niemal oczyma, powtarzał sobie: „Moi artyści grają jak anioły!” Ale jakież rozczarowanie po powrocie do domu, gdy Antym, rozpłomieniony i dumny z zebranych wiadomości, odezwał się z uśmiechem:
— Co do tej osoby, o którą pan zapytywał i co to pan widział bez czapki w ogrodzie...
— Tak!... więc cóż?...
— Musi to być blizki krewny pani Hulin, bo powrócił i jest u niej na obiedzie... a nawet niedziwiłbym się, gdyby i na noc pozostał... bo Anusia...
— A cóż mnie to może obchodzić — czy ten człowiek jest tam na obiedzie — lub czy pozostanie na noc?!... — wrzasnął Régis ze złością.
Strona:PL A Daudet Róża i Ninetka.djvu/45
Ta strona została skorygowana.