Régis, zmieszany i oburzony temi słowami — odciągnął na bok młodego głupca, który, należąc do jego kółka „chrabąszczy“, odegrał raz nic nie znaczącą rolkę w jednej ze sztuk Fagana, po wesołej biesiadzie w kółku. Ztąd owa zażyłość, stąd owe przezwiska, które tu, w oddali żargonu bulwarowego, śmiesznie zabrzmiały w uszach Régisa.
Rzucił pogardliwe spojrzenie na tę kompromitującą postać — na tego człowieka lat trzydziestu a wyglądającego na piędziesiąt — z twarzą o wargach odętych — z cerą żółtą jak pargamin — z obyczajami angielskiego woźnicy i z ogromnym świńskim łbem z krwawnika, wpiętym w krawat koloru krwi. I to miałby być mąż dla Ninetki!... Pohamował się jednak, potrzebując dyskrecyi młodszego szlachcica i zapytał co porabia w Korsyce?
— Odświeżam się, mój drogi... W skutek szulerki na wielką skalę, mój „dab“[1] ściągnął cugle i zmusił mnie powrócić do ojca, którego rzuciłem po śmierci matki, zostawiając w zarządzie wód i lasów. I otóż jestem na czas nieograniczony w tej krainie rozbójników, utrzymując się ze stu franków, wypłacanych mi miesięcznie przez rząd i z tego, co zdołam uchwycić wieczorem w kółku „grubych ryb“ a co niebardzo zabezpiecza materyalne potrzeby... Na szczęście mam jeszcze brylanty poczciwej kobieciny — a z resztą przywiozłem z sobą
- ↑ „Ojciec“ w żargonie bulwarowym.