kawę, na zielonym stoliku, pomiędzy markami do gry a talią nowych kart.
— Serafina?... Oh! więcej niż kiedy!... kobieta idealna... wierzaj mi... trzeba przyjechać do Korsyki... Powiadam ci — poetka kucharka, łydki jak Diany — i nie kosztuje mnie nawet pęczka rzodkiewki... Ale cierpliwości, braciszku!... sam najlepiej osądzisz...
Na rozkaz pana, weszła do salonu, wysoka, barczysta dziewczyna, silnie zbudowana. Łydki pełne i o udatnych konturach, zarysowywały się pod opiętą, cienką spódnicą.
— Zdejmij to — odezwał się baron, ściągając jej z głowy chusteczkę, twarz zasłaniającą. Czoło nizkie, przecięte długą blizną — oczy ciemne, rysy ostre ale regularne.
— Winszuję ci, mój drogi!... — odpowiedział de Fagan na nieme zapytanie barona. — Ale zkąd ta piękna szrama nad oczami?...
Kobieta zrozumiała i z dumą odpowiedziała:
— U cultellu di u maritu[1].
— Tak, mój kochany... ten gbur mulnik w napadzie zazdrości... sztyletem... Biedna stara koza!... Baron jedną ręką klepał ją po biodrach a drugą zbierał karty, niecierpliwy rozpocząć grę i odegrać się — na co właśnie zaprosił pana de Fagan, do swojej ciupy.
- ↑ Sztylet mego męża.