go przystroiło w kostium odpowiedni do okoliczności.
— Od kogo zaczynamy?... — zapytał ktoś z bandy. De Fagan, niemając bynajmniej zamiaru przepędzenia nocy wśród tego błazeństwa, odpowiedział:
— Od prefektury.
Banda przebiegła dwie lub trzy uliczki, bardzo gwarne pomimo ciemności. Otoczyło ich tysiące uliczników z lampkami różnokolorowemi i zwrotką lokalną po sto razy powtarzaną „O ragani! O cho dotto!... O ragani! o cho dotto!...[1].
Przybyli do prefektury właśnie po skończeniu przedstawienia. Gwarno i wesoło weszli do salonu, gdzie goście, znużeni dwugodzinnem siedzeniem, rozmawiali i przechadzali się po apartamentach.
Przyjęto z okrzykami śmiechu i zadowolenia, hałaśliwe ukazanie się masek i tę mieszaninę kolorów, szycha, blaszek, piór i egretek.
Podczas, gdy zawiadamiano gospodarzy domu, de Fagan, stanąwszy przed wielką zwierciadlaną ścianą upewniał się o przeistoczeniu swojej osoby i o bezpieczeństwie swojego incognito. Pod maską z aksamitu, podbródkiem z koronki i olbrzymią kryzą, podchodzącą wysoko pod szyję — własna jego ex-żona poznać go nie może! Od tej chwili przejęty swą przygodą poddał się młodzieńczej
- ↑ O chłopaki! jacy mądrzy!...