Edmund odwrócił się i spostrzegł Nichettę, trzymającą w rękach pudełko z modami.
— Ty tu, Nichetto? zapytał zdziwiony.
— A jakże. Czyś już zapomniał, żem przyobiecała opiekować się tobą?
— I już od teraz rozpoczynasz?
— Nie inaczej.
— Co chcesz robić?
— Idę do panny Devaux.
— Pod jakim pretextem?
— Pod pretextem pokazania jéj kapelusików i czepeczków.
— A jeżeli cię nie przyjmie?
— W tem nie twoja głowa, bądź spokojny.
— Idziesz ją zobaczyć... jakaś ty szczęśliwa.
— A ty, widziałeś też ją?
— Widziałem.
— Na mszy?
— Tak.
— Będziesz miał szczęścia na cały dzień.
— Przynajmniej.
— A komu to zawdzięczasz?
— No... jéj.
— A mnie to nie, niewdzięczny; czyż nie ja to poradziłam ci iść do kościoła.
— Masz rację, kochana Nichetto.
— No teraz — dowidzenia.
— I ty na serjo tam idziesz?
— Za chwilę przekonasz się o tem.
Strona:PL A Dumas Antonina.djvu/128
Ta strona została przepisana.